piątek, 23 września 2016

dziwne...

Czułam się ostatnio nieźle (nie licząc zeszłotygodniowego dołka związanego z wyprowadzką Murki). Sprzątałam trochę. Miałam jakieś plany. Rozmawiałam z ludźmi.

A wczoraj wieczorem tąpnięcie.

W ramach korzystania z bezpłatnej komunikacji miejskiej (tylko jeden taki dzień w roku, grzech nie skorzystać!) jechałam na Mszę na Wolę. Wyszłam trochę za późno, długo czekałam na tramwaj, w końcu przyjechał. Usiadłam niedaleko jakichś państwa, nolens volens słyszałam ich rozmowę.

Rozmowa jak rozmowa, ale pan był podobny z głosu i stylu do mojego Ojca... No i się zaczęło. Moje spaprane życie. Nikomu nie jestem potrzebna. Nic nie potrafię dobrze zrobić, byłych uczniów na kopy, żadnych obecnych - to chyba o czymś świadczy? za trzy lata i jeden dzień i trzy lata i czterdziecha. Czterdzieści zmarnowanych lat to nie brzmi dumnie...

PS.Dziś troszkę lepiej, ale chciałam wlepić tego posta, bo zaczęłam go pisać wczoraj. Może będzie dziś i drugi? W drodze urodzinowego wyjątku ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz